Ariana dla WS | Blogger | X X

czwartek, 12 maja 2022

The Hymn of Death (2018)

Woleli odejść razem, niż żyć osobno...  

Zapraszam Was na pierwszą recenzję z serii "2022 Drama Challenge", w której to Wy wybraliście dramy, o których będę pisać. Dziękuję za wszystkie propozycje!

Dzisiaj chciałbym podzielić się z Wami opinią o "The Hymn of Death", czyli krótkiej k-dramie biograficznej, opowiadającej historię pisarza Kim Woo Jina oraz śpiewaczki Yoon Sim Deok. W główne rolę wcielili się Lee Jong Suk i Shin Hye Sun. 


cr. mydramalist.com


Oglądając "The Hymn of Death", w pierwszej kolejności uderzyły mnie różnice między życiem moim,  a bohaterów. W momencie, gdy ich poznajemy, są oni studentami, mają po dwadzieścia kilka lat, czyli tyle, ile ja mam w tej chwili. W moich oczach jednak wyglądali oni tak dojrzale, zachowywali się również jak na dorosłych przystało. Tacy, bym powiedziała, młodzi, ale poważni już ludzie. Zaczęłam się mocno zastanawiać, czy aby nie czas na mnie, by spoważnieć? Z drugiej strony, cieszy mnie, że czasy pozwalają mi na bycie czasami beztroską i niepoważną. Myślę, że młodzi ludzie wtedy mieli zupełnie inne spojrzenie na świat i inny system wartości. Żyli w okupowanym kraju, musieli pilnować się na każdym kroku, uważać co głośno mówią, co robią. Takie sytuacje sprawiają chyba, że człowiek szybciej dorasta. To, co dla obecnych młodych dorosłych zdaje się być czymś trudnym, dla ludzi w tamtych czasach mogło być mniej istotne, bo były rzeczy znacznie ważniejsze.

Co mnie urzekło w tej produkcji, to świat przedstawiony. Pierwsza połowa XX. wieku, wciąż widoczne tradycyjne elementy strojów i budynków, przeplatające się z zachodnimi, nowoczesnymi wpływami. Ciekawym kontrastem był w moim odczuciu widok kobiet na ulicach, zarówno w hanbokach, jak i pięknych, nowoczesnych sukniach. W pamięć zapadł mi też budynek komisariatu policji, który bardzo mi przypominał niektóre z łódzkich pofabrykanckich pałacyków. Do tego przepiękne ścieżki otoczone roślinnością, rozmaite drzewa i krzaczki, morze, które zdawałoby się nie mieć końca. Zakochałam się w krajobrazie przedstawionym w tejże dramie.

Ośmieliłam się stwierdzić, że z naszych głównych bohaterów los boleśnie sobie zakpił. Ich historia bardzo mnie poruszyła, a fakt iż jest ona prawdziwa, spotęgował uczucie smutku, jakie odczuwałam podczas seansu. Od samego początku mieli pod górkę, ich ścieżki się rozchodziły i ponownie schodziły. Dużo ryzykowali, gdyż Woo Jin był żonaty, a romanse nie były dobrze postrzegane. Ich uczucie, moim zdaniem, mimo iż zakazane, było piękne i dojrzałe. Obydwoje byli dla siebie wsparciem w trudnych momentach, a nawet natchnieniem. Podobał mi się sposób, w jaki twórcy przedstawili wątek romantyczny w tej dramie. Subtelnie, bez przesytu tych typowo romantycznych scen, ale przy tym czuć było pewnego rodzaju intymność między bohaterami. Pełne uczucia prywatne listy, wspólne rozmowy o życiu, sztuce. Gesty, choć delikatne, były bardzo wymowne. Czułam chemię między nimi. Napotykali mnóstwo przeszkód, stawali przed ogromnymi dylematami, aż w pewnym momencie znaleźli się w sytuacji, gdzie jakiej decyzji by nie podjęli, ucierpieliby na tym. Woo Jin, wracając do domu, do żony i chorego ojca, by przejąć obowiązki w rodzinnej firmie, straciłby szansę, by dalej pisać. Sim Deok, starając się chronić rodzinę i zapewnić jej dobry byt, musiałaby zdradzić swoją ojczyznę, czego robić nie chciała. Obydwoje też straciliby siebie nawzajem. Było to dla mnie osobiście bardzo bolesne i niesprawiedliwe, że jedynym wyjściem z sytuacji, jakie uznali za słuszne, była wspólna śmierć. Woleli odejść razem, niż żyć osobno. Pewnie ktoś pomyśli, że może był to akt tchórzostwa z ich strony, taka ucieczka od problemów. Ja jednak nie zamierzam oceniać ich decyzji, nie mam do tego prawa. Ubolewam za to nad ich losem, bo myślę, że nie zasłużyli na to, by ich historia miała tak tragiczny finał. Przypominali mi trochę szekspirowskich Romea i Julię. 

Woo Jin kochał pisać, było to jego wielką pasją. Niestety, z jakiegoś powodu konserwatywny ojciec mu tego zabraniał. Z początku myślałam, że może jest to zwykły kaprys starszego pana, który chciał, by syn zajął się firmą i rodziną, a nie fanaberiami, z których nie ma zysku. Uważałam, jako osoba obserwująca z boku, jako widz, że można połączyć obowiązek z pasją. Teraz jednak zastanawiam się, czy ojcu Woo Jina nie chodziło też o to, by po prostu chronić syna. Być może obawiał się, że jego twórczość może nie spodobać się ówczesnej władzy i może sprowadzić na chłopaka i ich rodzinę problemy? Inne podejście, w mojej ocenie bardziej liberalne do pasji dzieci mieli rodzice Sim Deok. Mimo trudnej sytuacji materialnej pozwalali dzieciom realizować się twórczo. Była to jednak pewnego rodzaju inwestycja. Pieniądze wykorzystane na naukę miały sprawić, że w przyszłości dzięki swoim umiejętnościom, dzieci zapewnią rodzinie lepszy byt. Nasza główna bohaterka swoje zarobione dzięki śpiewaniu pieniądze oddawała rodzicom. Można powiedzieć, że była żywicielką rodziny, a presja wywierana na nią była ogromna. Skoro o inwestycjach mowa, warto też zwrócić uwagę na zjawisko aranżowanych małżeństw, dość częste w dawnych czasach. Przeważnie swatano ze sobą osoby o podobnym statusie społecznym, a często takie małżeństwa niosły korzyści dla rodzinnych interesów. Bardzo podobna sytuacja pojawia się w kontekście głównej bohaterki, którą planowano wydać za bogacza, który w zamian miał opłacić jej rodzeństwu zagraniczne studia, a rodzicom zapewnić życie w dostatku. Czy to aby nie kupczenie własnym dzieckiem? Nie podobał mi się szantaż emocjonalny w wykonaniu matki śpiewaczki, typu "umrzyjmy najlepiej z głodu". Miałam też podejrzenia, co do ojca pisarza, który rzekomo podupadł na zdrowiu po wyjeździe syna. Czy aby na pewno tak było?

Podsumowując, w trzy godziny, bo tyle mniej więcej trwa całość, twórcy pokazali nam najważniejsze momenty z życia bohaterów, bez zbędnych wypełniaczy czasowych. Zobaczyliśmy piękne uczucie między dwojgiem bliskich sobie ludzi, obraz społeczeństwa w tamtych czasach, jego problemy i zwyczaje, szczyptę historii oraz przepiękne krajobrazy, a to wszystko przy akompaniamencie idealnie wpisującego się w klimat serialu soundtracku. Na wspomnienie tej dramy wciąż kłuje mnie w sercu, ale polecam ją gorąco. Warto usiąść i pochłonąć ją w jeden wieczór. Tylko nie zapomnijcie o chusteczkach! Z pewnością się przydadzą!