Fabuła zamyka się w standardowych 16 odcinkach. W rolach głównych wystąpili: Lee Hyun Woo, Hongbin (fani k-popu mogą go kojarzyć jako byłego członka zespołu VIXX), Seo Ye Ji oraz Jung Eugene.
Dwóch młodych chłopaków - popularny idol Yoon Si Woo oraz syn chińskiego biznesmena Wang Chi Ang, zrządzeniem losu trafiają do ukrytej w lesie szkoły sztuk walki, która kładzie nacisk nie tylko na edukację, ale też na takie wartości jak szacunek, lojalność czy przyjaźń. Uczniowie szkoleni są, by chronić to, co dla nich cenne, a nie by atakować. Początki nie są dla nich łatwe, ale udaje im się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Z czasem zaczynają też wychodzić na jaw pewne sekrety, które na zawsze zmienią życie naszych bohaterów.
Starałam się stworzyć listę plusów i minusów tej dramy. Choć tych ostatnich było więcej, coś mnie trzymało przy niej. A może jeszcze jeden odcinek? Może jednak jej nie porzucać? Takie myśli towarzyszyły mi przez pierwsze 6 odcinków. Potem uznałam, że już ją dokończę, bo a nuż mnie czymś zaskoczy? Poza tym, nie lubię porzucać rozpoczętych dram. Teraz, gdy już mam całość za sobą, uważam, że porzucenie jej byłoby błędem.
Jednym z czynników, które przykuły moją uwagę był właśnie motyw sztuk walki. Choć nie były one na jakimś wybitnym poziomie i widywałam lepsze tego typu sceny, stanowiły one element fabuły, dzięki któremu odżywałam i siedziałam przed ekranem komputera z zapartym tchem, śledząc każdy ruch bohaterów. Już w końcowych odcinkach wyglądały one bardziej efektownie, gdyż to logiczne, że trening czyni mistrza, a z każdym dniem nasi uczniowie będą robić postępy.
Kolejny wątek, który mnie zainteresował to historia Si Woo i pożaru domu. Byłam ciekawa, czy chłopak pozbędzie się bólu i co tak naprawdę miało miejsce te 18 lat temu. Polubiłam także jego postać. Był znacznie dojrzalszy, niż jego rówieśnicy. Swym spokojem, empatią i mądrością bardzo mi imponował.
Ogromnym atutem był dla mnie także soundtrack do tej dramy. Piosenki idealnie wpisywały się w jej klimat. Ubolewam, że nie ma ich na Spotify i wiem, że nie tylko ja mam takie odczucia.
Skoro były plusy, czas też wspomnieć o minusach. Nie będę ukrywać, że aktorsko drama wypadła w moich oczach dość drętwo. Dialogi między bohaterami, zaaranżowane sytuacje były chwilami sztuczne, brakowało mi takiej swobody w nich. W przypadku tej dramy denerwowała mnie też nadmierna ekspresja aktorów, którzy braki w dialogach nadrabiali okrzykami i mimiką. Moja mama porównała to do Bolka i Lolka. Wiem, że jest to element często spotykany w k-dramach i na ogół mi to nie wadzi, ale akurat tutaj wyglądało to moim zdaniem nienaturalnie.
Ilość luk w fabułe mnie zadziwiła, bo jeszcze z tyloma niejasnościami się nie spotkałam. Na ogół były to błahostki, ale ja lubię rozumieć, co się skąd bierze, co z czego wynika. Nagle postaci zaczynają rzucać jakimiś nazwami, o których nie mamy pojęcia, wiele faktów pojawia się nagle. Często miałam wrażenie, że przegapiłam jakiś istotny moment, a nawet odcinek, co nie miało miejsca. Szczególnie zapadła mi w pamięć zmiana fryzury Si Woo, z blondu na czerń. Dziwne, że nikt z jego kolegów nie zauważył tej zmiany.
W jakim języku mówią nasi bohaterowie? Mamy tu do czynienia z uczniami różnych narodowości, ale też z postaciami drugoplanowymi, które nie są Koreańczykami. Zaskoczyło mnie, kiedy rozmawiając ze sobą, każde mówiło w innym języku. Przykładowo Yeop Jung mówił do kolegów po angielsku, a ci mu odpowiadali po koreańsku. Chociaż jego przykład może być nie do końca adekwatny, bo posługiwał się obydwoma językami na zmianę. Ale już Chae Yoon i pilnująca go Chinka są tego idealnym przykładem. Rozumiem pomysł na różnorodność kulturową, ale czy nie lepiej byłoby prowadzić te dialogi w jednym języku, na przykład pozostać przy angielskim czy mandaryńskim w tych kilku scenach? Byłoby to bardziej estetyczne moim zdaniem, a tak mamy chaotyczny miszmasz. Tym bardziej, że nauczyciele ze szkoły, choć byli obcokrajowcami, mówili po koreańsku.
Motyw fantasy w Moorim School miał ogromny potencjał i nawet przypadł mi do gustu. Tworzył on taki fajny, magiczny klimat. Zabrakło mi jednak w nim jakiegoś fundamentu, wytłumaczenia skąd się wziął klucz, skąd u Si Woo i Chae Yoona ta energia, którą używają do walki oraz jakim cudem dziekanowi udało się stworzyć osłonę? Znowu luki, znowu niejasności. Szkoda, bo odpowiednio poprowadzony, mógł być znacznie bardziej efektowny.
Przyznaję, że mimo wielu mankamentów, dopiero po obejrzeniu ostatniego odcinka i spojrzeniu z dystansu na całość, dostrzegłam największą zaletę tej dramy. Moorim School to przede wszystkim opowieść o sile przyjaźni, zaufaniu, lojalności, miłości, dorastaniu, poszukiwaniu siebie i podążaniu za marzeniami. Nasi uczniowie nauczyli się, co jest ważne w życiu, a szkoła dzięki panującej w niej ciepłej, przyjacielskiej atmosferze, stała się dla nich drugim domem. Bardzo mi się podobało ich podejście do egzaminów czy zawodów. Nie kierowała nimi żądza wygranej. Wzajemnie się wspierali, wspólnie trenowali, bez jakichś negatywnych emocji. No, może poza kilkoma wyjątkami, ale czym by była szkoła bez wyróżniających się na tle innych, jednostek o silnych osobowościach?
Nie wiem, czy sięgnęłabym po tę dramę ponownie, ale nie żałuję, że ją obejrzałam. Pozostawi we mnie miłe wspomnienie po sobie na pewno. Oceniam ją na 7/10. Czy polecam? Sama nie wiem. Jeśli jesteście ciekawi, sprawdźcie i sami się przekonajcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz